- Valentine! Złaź na dół! Spóźnisz się do szkoły.
- Zaraz zejdę Amy!
No tak. Wiec może ja napisze kim jestem. Nazywam się Valentine Yamada. Mieszkam w małym miasteczku. Dookoła niego jest las. Jest parę jaskiń, a dokładniej Sztolni. Są tu dwie szkoły, Gimnazjum i Podstawówka. Do Liceum trzeba jeździć 10 km. Na szczęście ja się tym nie martwię, bo chodzę do 2 klasy gimnazjum. Niedługo skończę 15 lat. Dokładnie za miesiąc. Urodziłam się 1 stycznia 1997 roku. Mieszkam z obojgiem rodziców, młodszym bratem Victorem i ciotką Amy, która jest u mnie tymczasowo. Mam brązowe włosy do pasa, brązowe oczy i porcelanową cerę.
- Val, szybciej! - pośpieszyła mnie ciotka.
- Mam imię!
- Vali, Vali! Hahahaah.- wrzasnął Victor.
- Zamknij się gówniarzu!
- Jak się odzywasz do brata? - Upomniała Amy.
- Tak jak on do mnie. - I wyszłam z domu. Przechodząc obok witryn sklepowych i zaglądając do środka, zaniemówiłam. Znów je mam. Białe, puszyste skrzydła. Rozpostarte. Nikt inny ich nie widział. Tylko ja. Tylkko moja wyobraźnia. Znów.
Następnego dnia, wstając z łóżka poczułam lekki wiatr. Odwróciłam głowę i coś połaskotało mnie po policzku. Pióra. Białe pióra.
- O nie... Co jest kur...
- Valentine, co się tu dzieje? Czego tu taki bałagan? - Mama weszła do pokoju. Spanikowałam. Zobaczy skrzydła i zamknie mnie do psychiatryka... - Co się tak przestraszyłaś?
- Ja... mamo, ja ci to wyjaśnię...
- Co ty chcesz mi wyjaśniać, 'dlaczego masz bałagan'?
- Już mówię, to nie tak... co?
- Jajeczko. Nie wyjaśniaj mi nic, tylko bierz się za sprzątanie. I ogarnij się trochę.
Jak tylko wyszła z pokoju sprawdziłam miejsce gdzie wcześniej połaskotały mnie pióra. Nie było nic. Powietrze. Podeszłam do lustra. Znów się pojawiły. Tym razem świeciły. Białe światło, słabe perłowe światło. Spróbowałam pomacać moje skrzydła i poczułam ciepły puch. Materializują się.
Odwróciłam się w stronę reszty pokoju by zabrać się za sprzątnięcie i nie mogłam uwierzyć co widzę. Pokój był posprzątany. Nawet podłoga się błyszczała.
- Niemożliwe... - A jednak. Spojrzałam na swoje dłonie. Wyraźnie było widać delikatne, białe światło. To moje dzieło. Ja to zrobiłam. - Niemożliwe...- Powiedziałam jeszcze bardziej roztrzęsiona, a za razem uradowana.
W drodze do szkoły postanowiłam coś spróbować. Podeszłam do schodków, prowadzących na brzeg rzeki. Pod najbliższym mostem zawsze jest brudno. Może mi się uda zrobić to co w pokoju.
Stanęłam wśród porozwalanych puszek, starych kartonów i butelek po piwie, potem zamknęłam oczy. Uda mi się, uda mi się... Otworzyłam oczy i aż mnie zatkało. Pod mostem było czysto i nie tylko. Cała rzeka w zasięgu mojego wzroku wyglądała jak z bajki.
Cały dzień zachowywało się jak małe dziecko które dostało zabawkę o której marzyło wieki.
Teraz cały czas widziałam skrzydła. W lustrze i bez lustra. Mogłam je dotknąć. Jak ktoś na mnie patrzył, skrzydła znikały, robiły się niewidzialne. Jednak ja wiedziałam, że są. Wciąż czułam ich ciężar.
Nie jestem ani aniołem ani bogiem.
Zwykła ja z niezwykłym dodatkiem.
Moc siedzi we mnie i nie opuści mnie.
Zapanuje nad nimi - zwykłymi.
Już do nich nie należę, nie mogę.
Nie cofnę czasu do normalności.
A nawet nie chcę go cofać.
Zmęczyło mnie życie zwykłej istoty.
Wolę być wyjątkowa i niepowtarzalna.
Wolę być sobą, jaką Bóg mnie chciał.
A może to ja sama tego chciałam?
Mrrrr <3
ReplyDeleteGrr <3
DeleteŚwietnie <3
ReplyDeleteDziękuję <3
Delete