Friday, 20 January 2012

VI

Nie wiesz co zrobić
Gdy oblewa cię strach
Żyć dalej czy umrzeć
Zakopać się w piach
Ukryć marzenia
By być razem z nim
Zycie nie bajka
Tylko zgorzkniały film.


- Babciu!
- Valentine, moja Musume-san!
- Oba-san, boję się!
- Wiem kochanie, wejdź, zaparzę ci herbaty.
Moja babcia pochodzi z Japonii, jednak musiała stamtąd wyjechać w czasach, gdy źle im się z dziadkiem układało. Babcia to moja jedyna znana mi rodzina oprócz pseudo-rodziców. Nigdy nie siedzieli ze mną u niej. Zawsze tylko mnie przyprowadzali, a babcia uczyła mnie japońskiej kultury i słówek. Zawsze mówiła do mnie Musume-san, co oznacza córka. Babcia miała czarne włosy, duże oczy jak postacie w anime i wyglądała bardzo młodo, jak na swój wiek 70 lat.
- Musume, dlaczego uciekłaś?
- Babciu...
- Mów słońce, zawsze cię wysłucham.
- Bo ja... chyba... zabiłam Amy, siostrę mamy.
- Och, tego się mogłam spodziewać.
- Co masz na myśli?
- Prędzej czy później ktoś z tamtego domu by cię zaatakował. Czas powiedzieć ci prawdę?
- Jaką prawdę Oba-san, co masz na myśli?
- Gdy wyjeżdżałam z Japonii jakieś 15 lat temu, miałam tylko jedną córkę, która tam została. Była w ciąży, urodziła dokładnie tydzień przed tym, jak ich opuściłam. Moja Musume kazała mi wziąć swoją córkę ze sobą, bo nie zna jej ojca. Płakała ona, płakałam ja. Ale w końcu wzięłam ciebie, wiedziałam jednak, że kobieta w moim wieku nie da rady z wychowaniem tak małej istoty. Załatwiłam dziecinie adopcje u pewnej rodziny. Wszystko szło świetnie, oprócz tego, że po roku współpracy i udawania, że przybrany ojciec dziecka to mój syn, rodzina się zbuntowała. Do pięknej trójki dołączyła siostra kobiety, która wcale nie była taką słodką duszyczką. Była opętana przez Anioła Ciemności, najgorszego ze wszystkich, Lucyfera. Na początku nie wiedziałam, o co w tym wszystkim chodzi, jednak po upływie czasu dziecina rozwijała się w inny sposób. Sługa Lucyfera był po to, by zgładzić potężnego Anioła. Dziecko nosiło w sobie duszę potężnego Archanioła, Gabriela. W ten sam sposób domyśliłam się, że ojciec dziecka był nosicielem Archanielskich Skrzydeł. Valentine, teraz tylko ty mi zostałaś, moja Musume-san. Zostałyśmy we dwie z rodu Yamaha. Moja rodzina zaginęła pod falami tsunami. Jestem tylko ja i ty. Ty i twoja moc.
- Niemożliwe, babciu... Czyli zabiłam mojego wroga?
- To tylko część twojego wroga. Musisz odnaleźć archanioła Michała i jego poddanych, oraz swoich poddanych. ród Gabriela i Michała musi żyć razem, inaczej Lucyfer wraz z Lewiatanem zawładną ludźmi i zasieją zniszczenie.
- Nie, ja.. nie mogę.
- Możesz wszystko Musume-san, wszystko co tylko chcesz. Ale musisz tu jakiś czas zostać, nauczę cię tego, co jestem w stanie, Michał nauczy cię reszty, jeżeli uda ci się go znaleźć. Teraz idź spać, to były twoje męczące urodziny, jutro odprawimy prawdziwe przyjęcie.
- Babciu, ja jutro mam już szkołę.
- Wyrastasz swoją mądrością ponad studia kochanie, tylko musisz to w sobie odkryć. Dobranoc Mmusume-san.
- Dobranoc Oba-san. - Zasnęłam pod puchem kołdry przypominającej moje dzieciństwo, to piękne dzieciństwo spędzone u babci.

Ten rozdział jest dzięki inspiracji Karoliny i to jej go dedykuje. Ale od teraz stawiam twarde warunki: Jeżeli nie będzie 5 nowych komentarzy nie będzie następnego rozdziału!!!

Thursday, 19 January 2012

V

Wczoraj. Cały dzień przesiedziałam leżąc w łóżku pod kołdrą. Nie robiłam nic. Kompletnie. Leżałam i spoglądałam w sufit. Jak zamarznięta. Odpowiadałam tylko na pytania, że nie jestem głodna i tym podobne. Nic nie zjadłam, ani razu nie poszłam do toalety, tylko leżałam i płakałam. Sama nie wiedziałam dlaczego. Wieczorem wzięłam szybki prysznic i zasnęłam pod puchem kołdry, mimo fajerwerków i imprez spałam jak zabita.

Wstając rano podbiegłam do lustra. Chciałam zobaczyć, czy coś się zmieniło. Byłam w szoku. Moje oczy i włosy miały dokładnie taką samą barwę, troszkę przyciemniały. Skórę miałam prawie białą. A skrzydła... Lśniły śnieżnobiałym światłem. Cała świeciłam. Wyglądałam jak... anioł, ten taki prawdziwy jak w moich dziecięcych wyobrażeniach.
- Witamy na świecie kolejną Piętnastolatkę... - Powiedziałam sama do siebie. Postanowiłam, że dzisiaj postawię na naturalność. Moje włosy były nawet ułożone, więc tylko rozczesałam je, nie pomalowałam się, a ubrałam na siebie czarne rurki, białą bluzkę i szary sweterek. Ruszyłam na spotkanie z losem. Kuchnia w której zawsze zbierała się rodzina by złożyć mi życzenia była pusta. Nawet Victora nie było. Rodzice spali po sylwestrze, Vic oglądał bajki w salonie, a Amy... siedziała przy oknie.
- Cześć ciociu.
- Ty mi jeszcze masz prawo mówić cześć?
- Coś się stało?
- A co się miało stać, oprócz tego, że korespondujesz z jakimś nieznajomym kolesiem? Nawet nie wiesz ile ma lat!
- Skąd niby to wiesz?
- Dziwnie się zachowywałaś, więc postanowiłam sprawdzić co, wzięłam twojego laptopa i wyskoczyła mi ta strona, a na dodatek nowa wiadomość.
- Co? Jak możesz grzebać w moich prywatnych rzeczach? To moje życie i ja będę decydować z kim będę pisać czy cokolwiek.
- Twoje powiadasz? Zdziwiłabyś się. Nie jesteś już sobą!
- Jestem sobą, i zawsze nią byłam! Nigdy nie udawałam kogoś innego, w przeciwieństwie do ciebie! Zawsze chciałaś być moją matką, odkąd pamiętam udawałaś ją. A może ja tego nie potrzebowałam? Może wolałabym się wychowywać sama? Bez ojca, matki i cholernej ciotki, która wszędzie wtryniała nosa? - Nerwy mnie puściły. Ręce zacisnęłam w pięści...
- Jak ty śmiesz tak o mnie mówić? Beze mnie byś wylądowała w domu dziecka! - Po tych słowach wzięła nóż i rzuciła w moją stronę, na szczęście nie doleciał.
- Ty debilko, co ci? - Wzięła następny i znów rzuciła. Chybiła.
- Nie masz prawa żyć! - Moje zaciśnięte pięści były tak gorące, nie mogłam nic z siebie wykrztusić. Nagle w oczach Amy pojawił się ból.
- Przestań mi to robić, To nie ja jestem zła Aniele, TO ON, a ja próbuję cię uwolnić. - Krzyczała, ja tylko czułam jak moje ręce płoną. Spojrzałam na nie... naprawdę płonęły. Moje ręce były całe w ogniu. Żywe płomienie okalały pięści. Podniosłam wzrok na ciotkę. Płonęła...
- NIE! Stop! Przepraszam, ja nie chcę, ciociu... Amy... - Było już za późno... Ręce przestały płonąć, podbiegłam do krany, wzięłam wodę, i uderzyłam wodą Amy. Nic. Spaliłam ją, od środka...
Usłyszałam kroki. Rodzice wstali. Podbiegłam do schodów, popatrzyłam na nich błagalnym wzrokiem.
- Coś ty zrobiła, dlaczego tu jest tyle noży. - Zapytała poddenerwowana mama.
- Ja...Ja... - Coś we mnie pękło - Nie będę ci się tłumaczyć, nie potrzebuję ciebie, nie potrzebuje was. Idźcie lepiej do Victora, wy musicie z nim być. Wiecie co wam powiem? Walcie się, nara. - Poszłam do przedpokoju, zarzuciłam bluzę, chociaż było mi gorąco po tym co się stało, ubrałam pierwsze lepsze trampki , zwinęłam rodzinną portmonetkę, gdzie były jakieś pieniądze w razie 'w' i wyszłam trzaskając drzwiami.

To ja spowodowałam spalenie auta, to ja zabiłam ciotkę. Nie jestem aniołem, nie mogę... Wyciągnęłam telefon z kieszeni, mam 2 nowe wiadomości.
 Jedna brzmiała 'Wszystkiego najlepszego - Babcia', a druga: 'Uważaj na najbliższych, oni potrafią cię skrzywdzić najbardziej - M.' SMS od Michaela przyszedł dokładnie godzinę temu, czyli zaraz przed tym, jak kłóciłam się z Amy. Ignorowałam jego SMS, nie znałam go, bałam się, ale wiadomość od babci... To jest myśl. Ruszyłam w stronę przestanku, jednak przypomniało mi się, że znam szybszy sposób poruszania się. Rozpostarłam skrzydła i po 10 min byłam u jedynej osoby która mnie rozumiała, a przynajmniej próbowała.

IV

Tydzień. Jeden tydzień. 7 dni.

Siedziałam sama w pokoju patrząc w okno. Mój pokój nie jest za duży. Toaletka z lustrem, łóżko, duża szafa i okno. Podeszłam do okna by popatrzeń na przechodniów, chociaż byli nisko i daleko, mogłam ujrzeć ich zaniepokojone spojrzenia, każdy coś w sobie krył, czułam to.
Usłyszałam jakiś nerwowy szept... mojej ciotki. Szeptała mi w głowie 'Nie Amy, nie bierz tego papierosa, bądź silna' Powtarzała to w kółko, ona mówiła sama do siebie, ale dlaczego ja to słyszałam? Przecież ona była na dole, w kuchni... Zbiegłam szybko po schodach przy okazji uderzając się w skrzydło.. zapomniałam, że już je czuje, jak ręce i wgl. Ciocia siedziała na stołku koło okna z paczką papierosów w ręce. Nawet nie ruszała ustami, a ja słyszałam jej krzyk. Krzyczała w mojej głowie. Wyszłam na dwór. I tego się spodziewałam. Głowa mi pękała. Krzyki i szepty, kobiece, męskie, dziecięce głosy siedziały w mojej głowie. Jedne mówiły o cukierkach inne o tym, że ktoś zmarł... Musiałam się schować, wróciłam z powrotem do pokoju, wzięłam jakieś tabletki na ból i położyłam się na łóżku. Amy coś rozmyślała o papierosach, a Victor tęsknił za mamą...

Już 6 dni. Od wczoraj nie mogę się porządnie skupić, ciągle te głosy, szepty. Matka coś podejrzewa. Domyśla się czegoś, ale sama nie wie, co ukrywam. Zdziwiłaby się. Spodziewa się narkotyków czy coś... Siedząc sama w jadalni jak jakaś psychiczna bawiłam się wodą w szklance mieszając ją plastikową łyżeczką. Podnosiłam i wlewałam z powrotem. Za którymś razem wodę nie spadła z łyżeczki. Trzymała się jej jakby przymarznięta, albo... jak galareta. Nie wiem co się stało. dotknęłam jej palcem, a ona ciągnęła się za nim, jak wyzuta guma do żucia, czy coś w tym stylu. Włożyłam inny palec drugiej ręki i ciągnęłam wodę powoli do góry, delikatnie... Dziwne. Bardzo.

5 dni. Leżałam na swoim łóżku z laptopem koło siebie. Nie wchodziłam na stronę ponad tydzień. Co wieczór przychodził do mnie SMS z jakimś słowem, zdaniem. Raz było to miłe 'Dobranoc' a raz, 'Sprawdź sens w tym, co początkowe go nie miało.' Podejrzewałam jego nadawce... tylko zastanawiałam się skąd ma mój nr... Nie mogłam się powstrzymać, weszłam na ten cholerny portal i sprawdziłam czy Michael jest dostępny... dziwne, nie było go. Tą czynność powtarzałam przez najbliższe 3 dni... ciągle nic. Nie był nawet na minutkę...

Zostały 2 dni do moich urodzin. Chodziłam cała poddenerwowana, jak duch. Siedząc w pokoju i 'bawiłam się' wodą. Znudzona, podeszłam do okna. Ciągle słyszałam głosy... Otworzyłam okno przygotowana na hałas. Już mi tak nie przeszkadzał. Potrafiłam wyodrębnić znajome mi głosy. Środkiem ulicy jechało auto. Normalnie, powoli, uważając na przechodniów. Chciałam przyjrzeć się kto to był, wytężyłam wzrok i przymrużyłam oczy. Jak nigdy... nie mogłam zobaczyć kto to. Walnęłam pięścią w parapet dalej przyglądając się kierowcy. Nagle wnętrze samochodu zaciemniło się. Z silnika buchnął dym. Samochód palił się od środka. Chciałam pomóc, odratować pasażerów. Wychyliłam się przez okno, za bardzo. Ciężar skrzydeł był za duży. Wyleciałam przez okno, próbowałam nie krzyczeć, nie zwracać na siebie uwagi. Robiłam dziwne fikołki w powietrzu, leciałam powoli, jakby to był mój koniec... Nagle poczułem uderzenie w moich dodatkowych, opierzonych kończynach. Rozpostarłam skrzydła i leciałam. Spróbowałam nimi machać, poruszałam się. Nikt mnie nie widział, albo nie zwracał uwagi. Wiedziałam, że na pobliskim podwórku jest działająca fontanna. Przyznam, jest grudzień, a śnieg padał tylko raz. Podleciałam do źródła wody, wyciągnęłam ją jak jakąś galaretkę i pościłam nad auto. Przestało się żarzyć. Jednak było już za późno, by kogokolwiek uratować. Wróciłam oknem do pokoju. Położyłam się na łóżku i przykryłam kołdrą.

Już jutro. Dzień ostatni normalnego życia... tak mi się wydaje. Jutro urodziny, zmiany. Jutro jest 1 styczeń. Jutro zatrzęsie się ziemia. Dzisiaj nie ruszam się z łóżka.