Thursday, 19 January 2012

IV

Tydzień. Jeden tydzień. 7 dni.

Siedziałam sama w pokoju patrząc w okno. Mój pokój nie jest za duży. Toaletka z lustrem, łóżko, duża szafa i okno. Podeszłam do okna by popatrzeń na przechodniów, chociaż byli nisko i daleko, mogłam ujrzeć ich zaniepokojone spojrzenia, każdy coś w sobie krył, czułam to.
Usłyszałam jakiś nerwowy szept... mojej ciotki. Szeptała mi w głowie 'Nie Amy, nie bierz tego papierosa, bądź silna' Powtarzała to w kółko, ona mówiła sama do siebie, ale dlaczego ja to słyszałam? Przecież ona była na dole, w kuchni... Zbiegłam szybko po schodach przy okazji uderzając się w skrzydło.. zapomniałam, że już je czuje, jak ręce i wgl. Ciocia siedziała na stołku koło okna z paczką papierosów w ręce. Nawet nie ruszała ustami, a ja słyszałam jej krzyk. Krzyczała w mojej głowie. Wyszłam na dwór. I tego się spodziewałam. Głowa mi pękała. Krzyki i szepty, kobiece, męskie, dziecięce głosy siedziały w mojej głowie. Jedne mówiły o cukierkach inne o tym, że ktoś zmarł... Musiałam się schować, wróciłam z powrotem do pokoju, wzięłam jakieś tabletki na ból i położyłam się na łóżku. Amy coś rozmyślała o papierosach, a Victor tęsknił za mamą...

Już 6 dni. Od wczoraj nie mogę się porządnie skupić, ciągle te głosy, szepty. Matka coś podejrzewa. Domyśla się czegoś, ale sama nie wie, co ukrywam. Zdziwiłaby się. Spodziewa się narkotyków czy coś... Siedząc sama w jadalni jak jakaś psychiczna bawiłam się wodą w szklance mieszając ją plastikową łyżeczką. Podnosiłam i wlewałam z powrotem. Za którymś razem wodę nie spadła z łyżeczki. Trzymała się jej jakby przymarznięta, albo... jak galareta. Nie wiem co się stało. dotknęłam jej palcem, a ona ciągnęła się za nim, jak wyzuta guma do żucia, czy coś w tym stylu. Włożyłam inny palec drugiej ręki i ciągnęłam wodę powoli do góry, delikatnie... Dziwne. Bardzo.

5 dni. Leżałam na swoim łóżku z laptopem koło siebie. Nie wchodziłam na stronę ponad tydzień. Co wieczór przychodził do mnie SMS z jakimś słowem, zdaniem. Raz było to miłe 'Dobranoc' a raz, 'Sprawdź sens w tym, co początkowe go nie miało.' Podejrzewałam jego nadawce... tylko zastanawiałam się skąd ma mój nr... Nie mogłam się powstrzymać, weszłam na ten cholerny portal i sprawdziłam czy Michael jest dostępny... dziwne, nie było go. Tą czynność powtarzałam przez najbliższe 3 dni... ciągle nic. Nie był nawet na minutkę...

Zostały 2 dni do moich urodzin. Chodziłam cała poddenerwowana, jak duch. Siedząc w pokoju i 'bawiłam się' wodą. Znudzona, podeszłam do okna. Ciągle słyszałam głosy... Otworzyłam okno przygotowana na hałas. Już mi tak nie przeszkadzał. Potrafiłam wyodrębnić znajome mi głosy. Środkiem ulicy jechało auto. Normalnie, powoli, uważając na przechodniów. Chciałam przyjrzeć się kto to był, wytężyłam wzrok i przymrużyłam oczy. Jak nigdy... nie mogłam zobaczyć kto to. Walnęłam pięścią w parapet dalej przyglądając się kierowcy. Nagle wnętrze samochodu zaciemniło się. Z silnika buchnął dym. Samochód palił się od środka. Chciałam pomóc, odratować pasażerów. Wychyliłam się przez okno, za bardzo. Ciężar skrzydeł był za duży. Wyleciałam przez okno, próbowałam nie krzyczeć, nie zwracać na siebie uwagi. Robiłam dziwne fikołki w powietrzu, leciałam powoli, jakby to był mój koniec... Nagle poczułem uderzenie w moich dodatkowych, opierzonych kończynach. Rozpostarłam skrzydła i leciałam. Spróbowałam nimi machać, poruszałam się. Nikt mnie nie widział, albo nie zwracał uwagi. Wiedziałam, że na pobliskim podwórku jest działająca fontanna. Przyznam, jest grudzień, a śnieg padał tylko raz. Podleciałam do źródła wody, wyciągnęłam ją jak jakąś galaretkę i pościłam nad auto. Przestało się żarzyć. Jednak było już za późno, by kogokolwiek uratować. Wróciłam oknem do pokoju. Położyłam się na łóżku i przykryłam kołdrą.

Już jutro. Dzień ostatni normalnego życia... tak mi się wydaje. Jutro urodziny, zmiany. Jutro jest 1 styczeń. Jutro zatrzęsie się ziemia. Dzisiaj nie ruszam się z łóżka.

No comments:

Post a Comment